Energetyczny przegląd tygodnia: Górnictwo i prosumenctwo
... czyli subiektywne podsumowanie tygodnia Konrada Świrskiego.
Energetyka płaci na górnictwo
Znamy już się pierwsze konkrety na temat planu ratowania (restrukturyzacji?) Kompanii Węglowej. Na razie zebrano 1,5 mld w deklaracjach koncernów energetycznych (PGE, Energa, PGNiG TERMIKA). Wszyscy oczywiście wiedzą o co chodzi, rynek giełdowy przyjmuje to też odpowiednio (Energa gorzej niż oczekiwano, PGE lepiej). Na dzień dzisiejszy deklaracje pieniężne są warunkowe i muszą (wg inwestorów) być poparte solidnym biznes planem oraz osiągnieciem rentowności PGG już w 2017. Stoi to dość radykalnie w sprzeczności z wywiadem jednego z liderów związkowych, gdzie padają ujmujące słowa jak: „aby efektem tych działań było zachowanie miejsc pracy, wynagrodzeń górników oraz firma, która nie generuje tak wielkich strat, jak ma to miejsce obecnie” oraz że wszelkie negocjacje płacowe są możliwe ale „całkowita kwota PIT górników musi być zachowana”. Już teraz widać, że raczej nie wybierzemy drogi brytyjskiej z lat 80., kiedy to Margaret Thatcher siłowo złamała związki zawodowe i narzucała program likwidacji sektora ani drogi niemieckiej, w której długofalowo zaplanowano zamykanie przemysłu węgla kamiennego od lat 70. w porozumieniu ze związkami i z ustaloną ilością pracowników. My będziemy restrukturyzować po polsku. Ponieważ zapłaci energetyka, to można oczekiwać też i presji na nasze rachunki – odbiorców indywidualnych jest trochę ponad 14 milionów więc, na szybko licząc, to tylko po 100 zł rocznie, a kolejna dopłata pewnie za rok. Przed nami, w najbliższych tygodniach kolejne odsłony negocjacji, protestów i szumnie ogłaszanych planów, ze wszystko będzie dobrze.
Prosumenci po nowemu czyli na rozdrożu. Więc może jednak po staremu?
Ministerstwo Energii (wszyscy, łącznie z innymi ministerstwami, się mylą i cały czas nazywają je Ministerstwem Energetyki) przedstawiło założenia zmian w ustawie OZE – przewracających dotychczasową koncepcję działania prosumentów, czyli małych instalacji do 3 kW. O ile nie można odmówić pewnego sensu w koncepcji – że energetyka prosumencka jest na dziś zabawką tylko dla najbogatszych (bo i trzeba mieć dom i pieniądze na inwestycje) i że zasady rozliczeń powinny, tak z poczucia sprawiedliwości, być podobne dla wszystkich – więc koncepcje upustów za zużytą energię, a nie dopłat drożej niż się samemu kupuje, to obawiam się, że nasze, krajowe „sensowne” myślenie, niekoniecznie jest spójne z „sensowym” myśleniem europejskim. Zerwanie z klasyczną metodą dopłat „feed-in-tariff” – taryfy gwarantowanej, nie dość, że budzi protesty w kraju, to też nie będzie dobrze przyjęte koncepcyjnie przez europejskie środowiska lobbystyczne i nasza ustawa będzie miała pod górkę z notyfikacją UE (w końcu dziś każdy z systemów wspomagania OZE jest systemem wsparcia do momentu uzyskania grid parity). Nowa ustawa wprowadzi już kompletny kipisz legislacyjny na rynek małych instalacji i prawdopodobnym efektem będzie zero inwestycji w prosumenta i niesamowite głosy sprzeciwów od zielonych organizacji, a czasami i wielki hałas niektórych polityków proponujących „obudzenie aktywności inwestycyjnej obywateli”. Naprawdę wolałbym, żeby już zostało po staremu, żebyśmy dopłacili do proponowanych w ustawie max 300 MW mocy zainstalowanych najmniejszych źródeł (tych do 3kW mocy) i zobaczyli naprawdę efekt co prosument przynosi dla krajowej energetyki i dla bezpieczeństwa. Nie będzie to tak dużo – dopłaty w maksymalnym wymiarze do „małego” prosumenta to ok. 200 mln rocznie, a na pewno pozwoli to zarówno sprawdzić się wszystkim inwestorom, jak i pokazać prawdziwe rezultaty aktywności obywateli. W końcu jeśli dostają górnicy, to dlaczego by nie dać słonecznym prosumentom.
Wiatraki padły ?
Jeżeli nowa ustawa o inwestycjach w zakresie energetyki wiatrowej, która właśnie jest czytana w przejdzie zablokuje rozwój nowych inwestycji. Limit odległości (10x wysokość wiatraka – a te najbardziej ekonomiczne dziś mają 200 m wysokości) daje możliwość zbudowania czegoś jeśli znajdziemy pusty od zabudowań okrąg o średnicy 4 kilometrów. Warto przejechać się po Polsce i zobaczyć, że takie miejsca występują jedynie na jeziorach albo w puszczach, gdzie stawiać wiatraków też nie wolno. Oczywiście czasami i protesty są nadreaktywne, ale realistycznie patrząc ta ustawa blokuje dynamiczny wzrost mocy wiatrowych (dziś wynosi ona ok 5200 MW) i wobec tego może spowodować kłopot z osiągnieciem przez Polskę zakładanych w europejskim pakiecie klimatycznym celów dla energetyki odnawialnej (19% energii elektrycznej w 2020). Do tej pory jednym z pomysłów był wiatr (który dziś daje około połowy z 12-13% jakie mamy). Jak iść z OZE dalej w naszym „słabo odnawialnym” kraju? Nie wiadomo – zablokowano biomasę we współspalaniu z węglem (blokada ekonomiczna w nowej ustawie), nie mamy energii z wody, a słońce mamy tylko hipotetycznie (zresztą i tak zablokowany jest prosument). Wiatr był praktyczną alternatywą, teraz zostaje tylko biogazownia – oczywiście na papierze, bo w polskiej strukturze rozdrobnionych farm nie da się dużo więcej niż nadzwyczaj optymistyczne wzmiankowane w planach 2000 MW mocy zainstalowanej. Jeśli nie chcemy wobec tego kupować OZE z zagranicy (na pewno nowe regulacje UE cos takiego wymyślą w dążeniu do „wspólnego rynku”), to zostaje wiatr na morzu (kilkakrotnie droższy) albo czekanie na to, że jakoś te europejskie cele się rozmyją. Tylko co zrobimy, jak jednak zostaną dalej twardo zapisane i egzekwowane?
Cały czas jak widać, że nowy energetyczny kurs raczej wspiera energetykę konwencjonalną (węglową). Należy pewnie spodziewać się dalszych propozycji zarówno w obszarze rynku mocy (wsparcie dla źródeł konwencjonalnych), jak również dla budowy nowych bloków węglowych. Automatycznie zmniejsza to poparcie dla energetyki odnawialnej, zmniejsza dotacje oraz nie ułatwia planowania nowych mocy OZE. Taka strategia to wzmocnienie bezpieczeństwa energetycznego i cały czas pomoc dla sektora węgla kamiennego. Problem, jaki widać na horyzoncie, to zgodność z unijną polityką klimatyczną i trudności z wypełnieniem podstawowych celów emisyjnych – zmniejszenie emisji CO2 i zwiększenie udziału OZE, co może zwiastować albo próbę renegocjacji polskich zobowiązań klimatycznych albo przewidywanie, że europejskie cele klimatyczne rozmyją się pod naporem wewnętrznych i zewnętrznych europejskich kłopotów, albo w ogóle prymat strategicznego bezpieczeństwa nad unijną polityką energetyczną, czyli rodzaj przewidywania „niepewnych i burzliwych” czasów. Jak będzie w rzeczywistości i czy strategia jest właściwa? Czas pokaże.
Fot. photogenia