LEGISLACJA – ABERRACJA
Od jakiegoś czasu dużą popularnością w „strefie cyfrowej” cieszą się różne formy pomstowania na nieudacznictwo państwa. Od typowych sugestii, że Polska jest krajem z kartonu, że nic tu nie działa i wszystko jest rozkradane, po odsądzanie od czci i wiary konkretnych osób, za taki stan rzeczy rzekomo odpowiedzialnych. Oczywiście, odpowiedzialność ta w dużym stopniu zależy od sympatii politycznych pomstującego, ale jeżeli jest w Polsce jakaś narodowa zgoda to prawdopodobnie dotyczy ona tego, że nasze państwo do niczego się nie nadaje.
Zwykle opinie te są powierzchowne i wynikają z chwytliwych hasełek lub memów podrzucanych przez ćwierkających na Twitterze ignorantów, w związku z czym nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Najlepsze przykłady to popularne twierdzenie o rozbuchanej i kosztownej administracji (w rzeczywistości to niewielki element wydatków budżetowych, o czym pisał ostatnio Polski Instytut Ekonomiczny) lub o ubogich Polakach zarabiających kokosy na zasiłkach i wydających to wszystko na wódkę (w głowach niektórych ludzi, ubogi od razu musi być z jakiegoś powodu pijakiem). Jest jednak sfera aktywności państwa, co do której i ja podzielam przynajmniej część zarzutów o „tekturowość” i brak sprawczości. To niestety rodzima legislacja. Jak w soczewce wszystkie jej patologie ujawniają się podczas toczonej od wielu lat dyskusji o rozwiązaniach dotyczących linii bezpośredniej.
Koncepcja linii bezpośredniej
Tym czytelnikom, którzy nie do końca rozumieją, na czym powyższa koncepcja polega, wyjaśniam, że jest to rozwiązanie umożliwiające dostarczenie fizyczne energii elektrycznej bezpośrednio od wytwórcy do odbiorcy końcowego. Rozwiązanie to pozwala więc na zasadzie wyspowej wykorzystać całą generację określonego źródła na potrzeby konkretnego zakładu. Z oczywistych względów jest ono bardzo oczekiwane przez przemysł, który w ten sposób mógłby częściowo uniezależnić się od dostępności mocy z sieci, a także w bardzo precyzyjny sposób ustalić sobie cenę energii, która – w przypadku OZE – odpowiadałaby po prostu kosztom capexowym rozłożonym na cały okres eksploatacji. W połączeniu z magazynem energii takie rozwiązanie mogłoby w wielu przypadkach uniezależnić przedsiębiorcę od ryzyk takich jak wysokie stopnie zasilania, problemy techniczne na sieci czy też wysokie koszty zarówno samej energii, jak i usługi dystrybucyjnej. Co więcej, dostarczenie energii za pośrednictwem linii bezpośredniej nie byłoby obciążone dodatkowymi opłatami i kosztami takimi jak opłata mocowa, opłata OZE czy ceny tzw. kolorów. Czysta sytuacja – produkcja, dystrybucja, zużycie.
Skomplikowanie ponad miarę
Nic nie jest jednak tak proste w polskim prawie energetycznym. Z jakiegoś powodu już samo wybudowanie linii bezpośredniej wymaga wcześniejszego uzyskania zgody Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki. Wydaje on taką zgodą uwzględniając wykorzystanie zdolności przesyłowych istniejącej sieci oraz odmowę świadczenia usług przesyłania lub dystrybucji istniejącą siecią. W praktyce wygląda to tak, że bez odmowy ze strony OSD nie ma sensu nawet wnioskować o zgodę, a i tak uzyskanie jej jest praktycznie niemożliwe, gdyż Prezes URE do dzisiaj nie wydał ani jednej.
W czasach rosnącego zainteresowania formułą cPPA opisane rozwiązanie okazuje się jednak być kompletnym anachronizmem, w związku z czym ustawodawca, który ustami swoich ministrów wielokrotnie deklarował zrozumienie doniosłości tego rozwiązania, ruszył do prac legislacyjnych. Coś jest jednak w tym polskim legislacyjnym DNA takiego, że nie jesteśmy w stanie systemowo rozwiązywać prawie żadnych problemów bez skomplikowania sprawy ponad miarę. Nie inaczej jest w przypadku nieuchwytnego jak Fantomas z Pana Samochodzika rozwiązania dotyczącego linii bezpośredniej.
Propozycje legislacyjne
Najpierw, w procedowanej w rządzie nowelizacji ustawy o OZE (https://legislacja.rcl.gov.pl/projekt/12357005), w art. 5 wprowadzono propozycję nowego ustępu 2c, w którym znalazły się przepisy regulujące zawieranie cPPA. Z perspektywy sieciowej formuła ta miała być realizowana w dwóch wariantach – za pośrednictwem sieci, lub też z wykorzystaniem linii bezpośredniej. Zaproponowano również drobne zmiany w innych przepisach odnoszących się do dystrybucji energii elektrycznej, tak aby uwzględniały one możliwość dostarczania energii linią bezpośrednią. Wyglądało na to, że słońce zaczyna powoli wschodzić nad oczekiwanym przez przemysł rozwiązaniem. Skoro bowiem rząd zdecydował się stworzyć ramy do zakupu energii, która ma być dystrybuowana linią bezpośrednią, to chyba tym bardziej stworzy takie ramy do wybudowania samej linii!
I rzeczywiście, początkowo wyglądało na to, że tak się właśnie stanie. Rząd, w ramach innej procedowanej nowelizacji (https://legislacja.rcl.gov.pl/projekt/12347450/katalog/12792164#12792164) zaproponował urealnienie zasad wyrażania przez Prezesa URE zgody na wybudowanie linii bezpośredniej. Zgodnie z propozycją jej budowa w ogóle nie wymagałaby zgody regulatora w przypadku, gdy byłaby stawiana na nieruchomości należącej do podmiotu występującego o pozwolenie na budowę̨ linii bezpośredniej, który zaopatrywać́ będzie w energię elektryczną wyłącznie obiekty do niego należące, lub też – w przypadku budowy linii bezpośredniej dostarczającej energię elektryczną – do instalacji odbiorcy nieprzyłączonego do sieci elektroenergetycznej. Dalej nowelizacja rozwija ten wątek wskazując zasady eksploatacji linii bezpośredniej i obowiązki jej operatora.
Krytyczne uwagi
W odpowiedzi na powyższe propozycje legislacyjne pojawiły się dość krytyczne uwagi ze strony krajowego regulatora. Prezes URE wypunktował szereg wątpliwości co do kształtu przepisów, ale przede wszystkim zawnioskował o objęcie odbiorców korzystających z linii bezpośredniej opłatami tożsamymi z tymi płaconymi przez odbiorców przyłączonych bezpośrednio do sieci, w szczególności kogeneracyjną, mocową i OZE oraz stałymi opłatami związanymi z funkcjonowaniem krajowego systemu elektroenergetycznego. Prezes URE uzasadniał swoje postulaty tym, że linia bezpośrednia przyczyni się do zmniejszenia przychodów przedsiębiorstw sieciowych, a co za tym idzie zmniejszenia inwestycji w modernizację sieci.
Przemysł reagował na te pomysły dość negatywnie argumentując, nie bez racji, że linie bezpośrednie odciążą KSE, w szczególności dzisiaj, gdy wszystkie elementy aktywności przemysłowej się elektryfikują, zwiększając zużycie i narażając system np. na tzw. blackouty.
Spór ten nie znalazł jednak żadnego finału, ponieważ resort klimatu opublikował pod koniec czerwca nową wersję projektu, w której próżno było szukać rozwiązań dotyczących linii bezpośredniej. Pojawia się tam co prawda nowa definicja „wydzielonej jednostki wytwarzania energii elektrycznej” ale niestety nie odnosi się ona do jakichkolwiek innych zmian w treści nowelizacji, w związku z czym na ten moment nie wydaje się ona pełnić jakiejkolwiek funkcji.
W odpowiedzi na dość duże wzburzenie, jakie przetoczyło się przez rynek po usunięciu przedmiotowych przepisów, Ministerstwo Klimatu i Środowiska wydało oświadczenie, zgodnie z którym „trwają zintensyfikowane prace o charakterze legislacyjnym, których celem jest wypracowanie nowych przepisów w zakresie linii bezpośrednich, które będą uwzględniały część postulatów rynku przy jednoczesnym zapewnieniu gwarancji stałych i niezawodnych dostaw energii elektrycznej oraz równoprawnego traktowania odbiorców”. Co ciekawe, zastrzeżenia zgłaszał nie tylko przemysł, ale również Ministerstwo Rozwoju i Technologii. Być może więc uda się w końcu przełamać legislacyjny impas i wypracować rozwiązania, których przemysł potrzebuje na cito.
Miejmy tylko nadzieję, że „zintensyfikowane prace o charakterze legislacyjnym” nie okażą się ponownie tekturowym rozwiązaniem, które, żeby zadowolić wszystkich, nie zadowoli de facto nikogo.
Felieton pierwotnie pojawił się w nr 4/22 magazynu "Energetyka Cieplna i Zawodowa"
Komentarze