Zdaniem Szczęśniaka: E-mobilność, czyli ja płacę, pan płaci...
No i mamy elektro mobilność! Ustawę pan prezydent podpisał 5 lutego, więc już obowiązuje, przyjrzyjmy się więc, o co tutaj chodzi.
Najtrudniejsze wyzwanie w e-mobilności to zbudowanie infrastruktury, by samochody miały gdzie załadować akumulatory. I z tym obowiązkiem sobie poradzono - zastosowano prosty chwyt – do końca 2019 r. (czyli tuż tuż…) stacje ładowania mają być budowane komercjalnie. Ale później ten obowiązek przechodzi na lokalnego operatora sieci, ma on wybudować odpowiednią dla wielkości gminy liczbę stacji ładowania (nie punktów, ale stacji, czyli budynek i kilka gniazdek). W takiej Warszawie ma powstać tysiąc stacji (ile w Warszawie jest stacji benzynowych?), a w gminie powyżej stu tysięcy mieszkańców – wystarczy 60. Rachunkiem za ten prezent dla właścicieli samochodów elektrycznych obarczy każdego odbiorcę prądu – koszt zostanie dopisany do taryfy. Możemy sobie wyobrazić, że stacje paliwowe ma obowiązek wybudować ktoś, a zapłacić za to ma w podatkach ogół obywateli? No nie bardzo, ale ze stacjami paliw to jeszcze nie jest tak źle, to jest powszechna usługa, samochody elektryczne to bardzo luksusowe zabawki.
Ciekawy jest drugi przywilej, otóż włodarze miast mogą ustanowić w centrach miast „strefy czystego transportu”. Otóż tam nie wjedzie taki zwykły samochód, bo on jest „brudny”, tam będą mogły wjechać samochody czyste, ekologiczne, to znaczy najnowsze modele, najmniej emitujące, a i oczywiście elektryczne. Jestem ciekaw, kto z burmistrzów czy prezydentów odważy się powiedzieć swoim mieszkańcom: „nie macie super ekologicznej bryki? Wara wam od centrum”. Trudno sobie to wyobrazić, ale… Poruszanie się samochodów elektrycznych po buspasach, to już rzecz oczywista. Zwykły śmiertelnik będzie stał w korku, a elektryczne samochodziki będą śmigać przez miasto bez przeszkód.
Trzeci przywilej jest dość kontrowersyjny. Otóż samochody elektryczne nie będą płacić akcyzy za samochód, a przez prawie 3 lata zwolnione z podatku są także hybrydy z ładowaniem elektrycznym. Co to oznacza? Akcyza w Polsce wynosi 3,1% wartości pojazdu dla mniejszych samochodów (do 2000 cm3 silnika), dla większych - 18,6%. I tutaj mamy największe przywileje, gdyż nabywcy takiego luksusowego modelu Tesli S, która kosztuje od 70 do 130 tysięcy dolarów, to jeśli przyjmiemy skromne 300 tysięcy złotych (czyli jeden z tańszych modeli), to ulga dla nabywcy wynosi prawie 60 tysięcy złotych. Niezły prezent, do którego trzeba dorzucić jeszcze jeden drobny przywilej - dodatkowe 10 tysięcy euro, które można wrzucić sobie w koszty podatkowe. Przy zwykłym samochodzie jest to 20 tys. euro, dla samochodów elektrycznych podwyższono to do 30 tysięcy. Czyli kolejne 10 tysięcy złotych do kieszeni.
Ale że i chętnych na te ekstra-cacka nie będzie zbyt wiele, choćby z powodu zasobności portfeli, stworzono w ustawie także całkowicie sztuczny „popyt”. Otóż przymuszono administrację państwową i samorządową, żeby te samochody kupowała. Administracja państwowa już od 2020 roku ma kupować te samochody – mają stanowić 10 procent ich zakupów, a od 2025 roku – aż 50 procent! Oczywiście wyłączono z tego obowiązku wszelkie służby specjalne – od tajnych przez policję i straż pożarną, wiadomo – tam żartów nie ma.
Samorządów terytorialnych aż tak mocno nie obciążono obowiązkami na rzecz producentów e-pojazdów. Mają w 2025 r. jedynie kupować „jedynie” 30 procent elektryków, ale uwaga! Także autobusów. Czyli państwo i samorządy będą przymusowo kupować te zabawki. Kto płaci? Ja zapłacę, pan zapłaci, każdy zapłaci…