A o co chodzi
Już po debatach brukselskich w sprawie przyszłości energetycznej Europy. Spory z kanwą spartańskiej tarczy pewnie szybko się nie zakończą. A tak naprawdę, o co chodzi w dalszym ciągu z tymi limitami na darmowe CO2 dla energetyki? Bo już np. dla hutnictwa nie.

Sprawa jest oczywista i prosta. Odrzućmy ideologię, która nie jest wiedzą, a jedynie wiarą, i popatrzmy trzeźwo. System handlu emisjami CO2 (ETS) został wymyślony nie w celu obniżenia emisji tego życiodajnego dla roślin gazu trójatomowego. Chciano doprowadzić do wzrostu cen energii pozyskiwanej z paliw kopalnych (będzie on dotyczył głównie tej pozyskiwanej z minerału zwanego węglem), aby nastąpiła równowaga z cenami energii tzw. „czystej” i aby te wysokie ceny stymulowały rozwój energetyki „bez opału”, czyli głównie wiatrowej i solarnej.
W pokrętnej argumentacji włącza się jeszcze do tego spala- nie biomasy. Nie jest to, w ogromnej większości, biomasa specjalnie do tego celu uprawiana, a są to zwykłe lasy, które by jeszcze sobie trochę porosły. Wycinamy naturalnego pożeracza CO2.
Podkreślam – cena CO2 jest jedynie narzędziem wiodącym do stworzenia popytu na ww. „czyste” instalacje. Do dzisiaj czysty system ETS nie stymulował jeszcze w Europie niczego dobrego. Pieniądze na dopłaty za energię zieloną, czerwoną, żółtą i ile jeszcze tam kolorów, kto wymyśli, mają dalej swoje źródła (pokrycie) w nieświadomości przysłowiowych gospodyń domowych. Nie wiedzą one, że płacą dobrowolnie za te wszystkie fanaberie w jednym ze składników opłaty systemowej. Naiwnie myślą, że to elektrownie ze swoich pieniędzy, skruszone jak ten grzesznik, płacą same za trwanie w tym grzechu. Gospodynie nieświadome swojej łatwowierności pełnią funkcję „pożytecznych idiotów”. Nie pytają suwerena, po co to wszystko i dlaczego ich kosztem.
Co to oznacza w bilansach? Elektrownie dostaną przydziały CO2 za darmo? Znaczy to po prostu, że nie będą musiały tych przydziałów kupić. Wszyscy wiedzą, jaka to liczba (proporcjonalna do planów produkcyjnych). Wiedzą z grubsza, za ile trzeba to będzie kupić. Nie będzie tych kosztów. Mało kto pyta, od kogo nie kupią elektrownie tego CO2. Kto nie dostanie tych pieniędzy (jak szybko obliczono chodzi o ponad 35 mld złotych)? Tych pieniędzy nie oczekiwała przecież Unia Europejska, bo ona chce tylko takiego wzrostu cen energii, aby wiatraki wreszcie się opłacały bez dopłat.
Tych pieniędzy nie dostanie kasa naszego PAŃSTWA (w osobie ministra finansów). Takie są regulacje prawne: to PAŃSTWO miało uprawnienia sprzedawać. Pieniądze ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2 miały głównie pójść do, znanego z wojska i harcerstwa, wspólnego kotła budżetowego, który nigdy nie będzie dość pełny. Teraz nie pójdą.
W wielu materiałach, które przeczytałem, nie było jednak ani słowa o „retransmisji” potencjalnych środków na przykład na modernizację energetyki, no bo kto a nie co (tak należy zapytać) jest tą energetyką. Państwo nie może dowolnie subwencjonować działalności gospodarczej. Nazywałoby się to pomocą publiczną. Co najmniej musi to być notyfikowane w Komisji Europejskiej? Nie można też tych pieniędzy dać bezpośrednio inwestorowi portfelowemu, on uważa tak jak Banki w USA, że jeśli otrzymały od Rządu pieniądze, nawet na ratunek, to mogą z nimi zrobić, co chcą. Nie po to kupował inwestor akcje spółek energetycznych, aby nie mieć szybkiego zwrotu.
Niemożność policzenia tych pieniędzy jako dochodu PAŃSTWA też jest jakąś stratą. Mam nadzieję, że te wszystkie przyszłe dochody nie zostały jeszcze wydane na pniu, jak mawiają rolnicy. Wcześniej czy później ktoś z decydentów zapyta, czy warto tak ciągle kluczyć? Może wreszcie wprowadzić ten podatek węglowy, ale nie tylko węglowy, ale i benzynowy, i gazowy, i powiedzieć wprost – kochany podatniku musimy dalej cię skubać. Ale to wszystko jak zawsze dla Twojego dobra!
Wrocław, 28 X 2014 Jerzy Łaskawiec