27% w Radzie UE = 35% w Parlamencie, czyli matematyka europejskiego lobbingu OZE
Nieważne na co się umówimy i na co się zgodzą. Finalnie i tak dołożymy im dodatkowe warunki… nie do spełnienia. Przez stulecia byliśmy świadkami takich zdarzeń – Rzymianie wobec Kartaginy przed III wojną punicką, Anglia wobec Chin przed wojnami opiumowymi czy też każda silna korporacja wobec słabszego poddostawcy przy renegocjacji kontraktu zakupowego. Energetycznie wcale nie jest inaczej, a na pewno nie inaczej niż we wspólnym brukselskim parlamencie.
17 stycznia br. Parlament Europejski głosował nad przyjęciem wiążącego dla Unii Europejskiej udziału energii ze źródeł odnawialnych w roku 2030. Przytłaczającą większością głosów 492 przeciwko 88 (wstrzymujących się 107) przeszła rezolucja ustawiająca wskaźnik na wysokości 35%. W ten sposób PE włożył kolejny kawałek bałaganu do długoterminowych energetycznych puzzlli podwyższając 27% do 35%. Wspomniane 27% było zaproponowane pierwotnie w zmianach systemu ETS (z konkluzji 2015) i a nawet potwierdzone przez przedstawicieli państw członkowskich i będące na etapie finalnych zapisów legislacyjnych. Tak więc – niezależnie od dobrych czy złych intencji samych parlamentarzystów – widać dokładnie, że niezależnie jak wysokie jest poparcie legislacyjne dla OZE to zawsze można wylobbować więcej.
Energetyka odnawialna odnosi wiele niepodważalnych sukcesów i wydaje się, że (aby było równo, sprawiedliwie i demokratycznie) już dużo jej pomagać nie trzeba. W końcu jak wszyscy prorokują – gdzieś na poziomie 2025 roku całkowity koszt produkcji energii ze źródeł odnawialnych ma być niższy od konwencjonalnych – a wiec jakiekolwiek dotacje, regulacje czy ograniczenia dla innych technologii nie powinny być konieczne. Energetyka odnawialna sama powinna być konkurencyjna i naturalnie powinna również wyprzeć inne technologie wytwarzania. W końcu mają o tym świadczyć wyniki nowych aukcji w Europie Zachodniej, gdzie inwestorzy nowych farm wiatrowych nie wymagają już dodatkowych pieniędzy (tylko cena rynkowa, aczkolwiek zostaje pierwszeństwo odbioru energii). Jednak raz uruchomiony mechanizm lobbystyczny, potem jest nie do zatrzymania. W[pompowane pieniądze muszą się zwrócić i maszyna pracuje dalej. Wskaźnik 35% jest już uzasadniany porozumieniem paryskim (czyli wzrost o 2⁰C średniej temperatury w stosunku do epoki przedindustrialnej – butelka szampana dla tego, kto naprawdę rozumie o co w tych paryskich zobowiązaniach chodzi) a za chwile trzeba się spodziewać kolejnych raportów, uzasadnień, ekspertyz i formuł. Jeszcze szybsze wprowadzanie produktów odbywać się będzie przez dodatkowe prawne zachęty. Parlament chce również, aby „konsumenci produkujący energię elektryczną w swoich lokalach mieli prawo do jej zużycia i instalowania systemów jej magazynowania bez konieczności uiszczania jakichkolwiek opłat i podatków” (czyli kolejny sponsoring dla prosumentów).
Chciałbym być dobrze zrozumiany – nie jestem przeciwnikiem OZE i widzę wielkie postępy tej technologii. Uważam, że równolegle z rozwojem elektromobilności i technologii magazynowania energii, stanie się to dominującym sektorem energetycznym do połowy wieku (na pewno w krajach wysokorozwiniętych). Nie trzeba jednak już pomagać lobbingiem i regulacjami, które finalnie pomogą jedynie krajom najbardziej rozwiniętym a wyeliminują z rynków słabsze. Szybkie zwiększanie udziału OZE jest zrozumiałe dla niemieckiej gospodarki i jest sponsorowane z bogatych niemieckich rachunków domowych, ale jest też kolejnym obciążeniem dla gospodarek Polski i części krajów Europy Centralno-Wschodniej i po prostu będzie sprowadzało polski przemysł i gospodarkę do narożnika.
Cały artykuł można znaleźć na konradswirski.blog.tt.com.pl
Komentarze