„Kto daje i odbiera ten się w piekle poniewiera” czyli Komisja Europejska sięga po pieniądze z ETS
W obliczu przedstawionej właśnie propozycji nowego budżetu Unii Europejskiej na lata 2021-27 i dyskusji o dziesiątkach miliardów, których Polska może nie dostać, umyka mały, ale jakże kluczowy dla polskiej energetyki szczegół– pieniądze z ETS (systemu handlu emisjami) w unijnym budżecie. Wygląda niestety na to, że w lobbystycznych przepychankach sprawdzają się najgorsze przypuszczenia, że silniejsi zawsze mogą zmienić wcześniejsze ustalenia a słabsi musza tylko płacić. Prawdopodobnie pisząc o tym z perspektywy Hanoweru czy Kopenhagi miałbym zupełnie inne spojrzenie na mechanizmy zjednoczonej Europy, ale z Warszawy jakoś przypomina mi się cytowane w tytule przysłowie.

Może dwa słowa przypomnienia. W grudniu 2015 Polska, po burzliwej dyskusji, podpisała (nie zawetowała) nową propozycję reformy ETS, w której ustalono nowe cele obniżenia emisji CO2 z energetyki do roku 2030 (minus 43% w stosunku do 2005). Olbrzymi koszt dostosowania się do tych celów przez polską węglową energetykę (dziś w 85%), miał być złagodzony przez mechanizm darmowych pozwoleń emisyjnych (ok. 40% darmowych dla Polski) oraz pieniądze na inwestycje z tzw. Funduszu Modernizacyjnego. Wczytywanie się w pierwotne dokumenty i akapity pisane drobnym drukiem już wtedy pokazywało pewne problemy – darmowe pozwolenia miały być darmowe, ale przy pokazaniu ekwiwalentnych wydatków na technologie „low emission” (czytaj „bez wegla”) a Fundusz Modernizacyjny już bezpośrednio miał wspierać OZE i połączenia transgraniczne. Kolejne lata pokazały jeszcze bardziej, że to co się mówiło przy okazji obietnic z 2015 roku, w 2018 już niekoniecznie znaczy to samo. Jako pierwsza poszła na rzeź data wdrożenia MSR (Market Stability Reserve) co wbrew marketingowej nazwie oznaczało arbitralną modyfikację systemu handlu emisjami – w celu podbicia cen certyfikatów. MSR miał startować w roku 2021, ale nagle przegłosowano nowy termin na styczeń 2019 i szybki wzrost cen certyfikatów CO2 widać już teraz, bo już nie kosztują 5-6 Euro za tonę jak dawniej, ale około 15 i jest to jednym z czynników, że ceny polskiej energii na hurtowym rynku futures zaczynają przebijać 300 zł/MWh. Jednak to wszystko było chyba przygrywką do znacznie szerszej gry lobbystycznej.
Teraz – wraz z ogłoszeniem propozycji nowego budżetu UE, nie zapomniano o emisjach i pieniądzach w ETS. Do tej pory cała konstrukcja systemu handlu emisjami opierała się na założeniu, że emitenci płacą za certyfikaty do budżetu krajowego. Emisja kosztuje, ale jeśli jest trzymana zgodnie z limitami to pieniądze zostają w kraju – co pośrednio cieszyło nasze Ministerstwo Finansów, teraz ten podstawowy paradygmat już może niekoniecznie obowiązywać.
Cały artykuł można znaleźć na konradswirski.blog.tt.com.pl.
Komentarze